Wybuch na dworcu w Abudży
Trzy dni temu na dworcu autobusowym w stolicy Nigerii wybuchła bomba, która zabiła ponad 70 osób. Jeszcze się nie mogę otrząsnąć. Byłem na tym dworcu na przedmieściach Abudży dziewięć lat temu.
W lutym 2005 spędziłem w Nigerii prawie miesiąc. Leciałem do Abudży, a potem stamtąd wracałem do domu. Za drugim razem nawet spałem w hoteliku na dworcu, bo tak było wygodnie i tanio.
Kiedy 1 lutego 2005 lądowałem w stolicy Nigerii, to miasto spowijała kompletna ciemność. Była 5.25. Na lotnisku odebrał mnie miejscowy dziennikarz Mike Ndidi. Potem pędem jechaliśmy na dworzec autobusowy, żeby zdążyć na autobus linii ABC do Lagos. Przyjechaliśmy tam parę minut przed 7, przed odjazdem autokaru. Nie zapomnę tego miejsca. Wokół mnóstwo ludzi, gwar, pełno ruchu. Każdy przemieszcza się z miejsca na miejsce, żeby znaleźć autobus czy busik. Do tego handlarze, także nieletni, sprzedający co się da.
Wtedy w autobusie, co zauważyłem potem, siedział z tyłu ochroniarz z bronią. Zanim wyjechaliśmy z miasta, to po drodze czekało jeszcze kilka „checkpointów”. Na szczęście autobusu nie zatrzymywali. Trzeba było tylko zwolnić.
To było dziewięć lat temu, jeszcze przed tym, zanim swoją działalność zaczęła terrorystyczna islamska organizacja Boko Haram, która morduje chrześcijan i chce organizacji swojego państwa w Nigerii Północnej.
O zamach i wiele ofiar na dworcu w Abudży nie było ciężko. Tam codziennie kręciły się tabuny ludzi. Tak było w lutym 2005, tak też jest czy było pewnie i teraz. Wybuch był tak potężny, że zniszczył 16 autokarów i 24 busy. Zginęło 71 osób, a 124 zostały ranne. Straszne.