Moje ćwierćfinały Pucharu Narodów

MONASTYR, 8 LUTEGO 2004 ROKU, MECZ KAMERUN - NIGERIA, KTÓRY SKOŃCZYŁ SIĘ WYGRANĄ "SUPER ORŁÓW" 2:1. FOT. MICHAŁ ZICHLARZ

Trzy razy udało mi się być na finałach Pucharu Narodów Afryki. Było to w Tunezji w 2004 roku, Egipcie w 2006 r. i Ghanie dwa lata później. Udało mi się zobaczyć bezpośrednio w sumie sześć ćwierćfinałowych spotkań, po dwa w każdym turnieju.

Pierwszym meczem w 1/4, jakie miałem możliwość zobaczenia na własne oczy, było starcie Mali z Gwineą na pustym czy prawie pustym stadionie El Menzah w Tunisie. Ledwie kilka dni wcześniej w stolicy Tunezji rozmawiałem z reprezentantem „Syli Nationale” Sekou Oumar Drame, który w latach 90. grał w kilku polskich klubach, z Lechem Poznań na czele. Akurat wtedy drżał o zdrowie swojej rodziny w Konakry, bo jak Gwinejczycy, po latach przerwy, wywalczyli awans do ćwierćfinałów PNA, to na ulicach miasta zginęły cztery świętujące osoby… Sekou był pełen nadziei przed meczem z Malijczykami, to jednak rywal okazał się mocniejszy i wszedł do półfinału, powtarzając osiągnięcie z 2002 roku, kiedy to do czołowej czwórki „Orły” poprowadził sam Henryk Kasperczak.

Dziś później byłem już w Monastyrze, gdzie miał miejsce „afrykański klasyk” czyli starcie Nigerii z Kamerunem. Siedziałem pomiędzy dziennikarzami z jednego i drugiego kraju. Jednym z nich był Jean-Jacques Mouandjo, którego spotykałem później na kolejnych turniejach. W Ghanie w 2008 roku był nawet rzecznikiem kameruńskiej ekipy. Wspaniały mecz w Monastyrze wygrali Nigeryjczycy 2:1. Głównie dzięki świetnej grze Jay-Jay Okochy, który zdobył jedną z bramek. Po tym meczu pracę stracił selekcjoner „Nieposkromionych Lwów” Winfried Schaefer. Niemiec miał w Tunezji poprowadzić Kamerun do trzeciego kolejnego triumfu w PNA, nie udało się…

Dwa lata później w Egipcie najpierw zobaczyłem koncert gospodarzy w starciu z DR Konga. „Faraonowie”, na Cairo International Stadium, przy 75 tys. kibiców, pokonali rywala 4:1. Pamiętam, że ze względów bezpieczeństwa na stadionie trzeba było być już kilka godzin wcześniej. Trzy godziny przed spotkaniem obiekt był już zamknięty. Szum, hałas w środku był tak potężny, że ciężko było wytrzymać. Nie przeszkadzało to co bardziej wierzącym muzułmanom w rozłożeniu swoich dywaników w centrach prasowych czy nawet tartanowej bieżni i gorącej modlitwie.

Dzień później, na innym kairskim stadionie Cairo Military Stadium, obejrzałem wspaniały pojedynek Didiera Drogby z Samuelem Eto’o. Mecz Wybrzeża Kości Słoniowej z Kamerunem zakończył się remisem 1:1. Karne okazały się szczęśliwsze dla Drogby. Trafił zaraz na początku, a że później gole zdobywali wszyscy gracze, z bramkarzami: Jean-Jacques Tizie i Souleymanou Hamidou na czele. To potrzebna była kolejna seria! Eto’o nie trafił do siatki, Drogba tak, więc Wybrzeże wygrało 12-11! „Słonie” doszły wtedy do finału, który przegrali z gospodarzami Egiptem po serii… jedenastek. Spudłował m.in. Drogba…

Zaraz po tym meczu wracałem do domu. Taka była zresztą moja taktyka. Tylko w Tunezji zobaczyłem cały turniej, od inauguracji do finału Tunezja – Maroko. Potem jechałem na część fazy grupowej, a po ćwierćfinałach wracałem do domu. Uważałem, że w tym czasie najwięcej można będzie zobaczyć i zebrać jak najwięcej materiału, co jest zresztą zawarte w książce „Afryka gola! Futbol i codzienność”.

Mój ostatni Puchar Narodów na którym byłem, to Ghana i 2008 rok. W 1/4 zobaczyłem wtedy spotkania Ghany z Nigerią w Akrze i Egiptu, późniejszego mistrza, z Angolą w Kumasi. Najbardziej zapamiętałem wtedy krzyczącego co sił w płucach Ebenezera Aidoo. To miejscowy dziennikarz, który pomagał mi podczas pobytu w Ghanie. „The Eagles shot down! The Eagles shot down!”, darł się Eben. Zresztą, jak nazajutrz donosiła prasa, też kilka świętujących osób, podobnie jak w Gwinei kilka lat wcześniej zginęło. Dwie w Akrze i jedna na północy w Tamale. Tak skończyło się świętowanie zwycięstwa 2-1 z Nigerią.

Do Gabonu nie udało mi się wyjechać. Może uda się za dwa lata w Kamerunie? Gdybyście chcieli przeczytać o ćwierćfinałowych przygodach Henryka Kasperczaka, to pod tym linkiem na Interia.pl. Niesamowite było jego starcie z Gabonem w 1996 roku. Polski trener prowadził wtedy Tunezję i właśnie „Pantery” stanęły na drodze do czołowej czwórki. Henri wszedł wtedy na środek boiska, a było to przed serią jedenastek, która decydowała o wszystkim, i krzyczał do swoich zawodników: „Czy wyście zgłupieli?!”. Ciekawa historia, zachęcam do przeczytania.

Ten wpis zostal opublikowany w sobota, Styczeń 28th, 2017 o 15:15 i jest napisany pod Afryka. Mozesz sledzic komentarze do tego wpisu poprzez RSS 2.0 kanal. Mozesz rowniez zamiescic komentarz, lub sledzic post ze swojej wlasnej strony.

 

Zamiesc komentarz